Moja historia
Pod koniec maja 2013 roku zrobiłam usg łydki, żeby się po raz kolejny przekonać co z nią jest nie tak. Dlaczego wciąż mnie boli, gdy próbuję biegać... Okazało się, że zapalenie achillesa, które leczyłam od października 2012 roku, wciąż nie ustępuje mimo ciągłych zabiegów rehabilitacyjnych. Mało tego, okazało się, że jest dość poważne. Załamana wróciłam do domu, bo już naprawdę miałam dość tego wszystkiego. Czasu straconego na leczenie, pieniędzy ''wyrzuconych w błoto'', a najgorsze było to, że nadal nie mogłam biegać (Prognozy były straszne - ten sezon będzie do kitu). Znów musiałam zrezygnować z kolejnych startów, które wcześniej planowałam. Nie pozostało mi nic innego, jak tylko siąść i płakać. Ale tego nie zrobiłam, bo wciąż miałam nadzieje, że na pewno uda się z tym coś zrobić. W poszukiwaniu informacji przekopałam cały internet i po 2 dniach poszukiwań znalazłam! LifeWave!
Z początku oczywiście bardzo sceptycznie do tego podeszłam. Jak chyba każdy, kto o tym czyta i dowiaduje się, że to może pomóc. Byłam jednak zdesperowana. Tak bardzo chciałam znów biegać! Zainteresowana LifeWave zaczęłam czytać co to jest,na jakiej zasadzie działa i dlaczego miało by mi to pomóc? Wszystko jednak miało sens, wiedza i to, że idziemy z postępem naprzód nakłoniły mnie do tego, żeby spróbować. Zakupiłam na próbę kilka sztuk i wyobraźcie sobie, że po naklejeniu plastrów w miejscach, które wskazał mi konsultant, okazało się, że ból sie zmniejszył.! Początkowo o 50% ,po kilku godzinach o 70%. Na drugi dzień chciałam przetestować czy faktycznie działają i zaczęłam biegać. Zanim przykleiłam plastry, byłam w stanie przetruchtać jedynie 5minut i ból był tak ogromny, że nie mogłam więcej, a po naklejeniu bioelektrod zrobiłam 1,5 godzinny trening. Co więcej, tylko trochę czułam ból tj. jakieś 30%.przez cały czas trwania treningu.
Pełna nadziei zamówiłam nowe plastry. Dotarły 2 dni przed Sudecką Setką (21 czerwca), na którą byłam zapisana. Bardzo chciałam pobiec w Sudetach, mimo iż byłam totalnie nieprzygotowana. Zaryzykowałam jednak. Okleiłam się plastrami tuż przed biegiem i pozostało mi się tylko modlić, żeby zadziałały...:)
Zrobiły naprawdę wiele!!! Wcześniej mogłam jedynie przetruchtać 5 minut, a teraz przebiegłam 30 km praktycznie bez bólu. Potem ból zaczął się pojawiać, stopniowo wzrastał wprost proporcjonalnie do przebiegniętych kilometrów. Wiedziałam, że porywam się z motyką na słońce, dlatego chciałam zrezygnować na 42 km. Była taka możliwość, ale dowiedziałam się , że skoro zapisałam się na 100 km, to tylko na tym dystansie mogę być sklasyfikowana. Więc z 60% bólem poderwałam się do dalszej walki. Motywowało mnie to, że prowadziłam wśród pań, więc nie poddawałam się. Miałam nadzieję, że może ból jednak się zmniejszy. Około 45 km przykleiłam kolejna parę przeciwbólowych plastrów i miła reakcja, ból zmniejszył się o 30%. Kolejne 5 km biegłam tylko z 30% bólem. Potem jednak niedoleczona kontuzja wzięła górę i bioelektrody nie nadążały likwidować bólu i zapalenia. Na 55 km miałam już serdecznie dość. Podrywałam się jeszcze próbując walczyć już sama z sobą. Odrzucałam myśli o bólu, lecz wiedziałam, że jeśli nie odpuszczę to może się to skończyć zerwaniem mięśnia. Dlatego pokornie w okolicach 60 km przeszłam do marszu i do 72 km spacerowałam bardzo powoli, żeby tylko ukończyć drugi etap biegu.
Ale to nie koniec, przez kolejne 2 tygodnie przyklejałam plastry zgodnie z zaleceniem. Po tym czasie okazało się, że zniknęła mi informacja w mózgu o kontuzji...Czy ja już jej nie mam? Zadawałam sobie to pytanie nie dowierzając, że to możliwe po tak krótkim czasie. Ta myśl nie dawała mi spokoju i wyruszyłam na trening. Początkowo delikatnie, bez plastrów 1,5 godziny bez bólu!!! Myślę sobie, ale jaja! Przeszło! Udało się!
Żeby nie zapeszać na drugi dzień kolejny trening. Tym razem godzinka, ale mocniej.Wszystko grało..:) Więc telefon do kolegi, jedziemy na trening, chcę sprawdzić nogę. Podejmuję wyzwanie - 42 km. Nie uwierzycie, machnęłam bez bólu! Byłam wtedy pewna, że kontuzja jest wyleczona na dobre! Z radości skakałam jak pajac
Doskonałym dowodem na to, że noga zdrowa był start 10 sierpnia w Chudym Wawrzyńcu (87 km). Mimo, że błądziłam 20 min.(z własnej winy, bo jestem ślepa hehe..) wykręciłam bardzo ładny czas i wygrałam zawody.
Na Chudym Wawrzyńcu bioelektrody LifeWave też miałam przy sobie, tak na wszelki wypadek i przydały się! Na 30 km skręciłam kostkę, ból przeszył mi całą stopę, nie mogłam jej postawić na ziemi i kontynuować biegu. Szybko wyjęłam z plecaka IceWave (przeciwbólowe i przeciwzapalne) nakleiłam w odpowiednie miejsce i dosłownie już po kilkunastu sekundach truchtem ruszyłam przed siebie.!!! Po 3 minutach odczuwałam tylko 30% bólu, a po godzinie ból całkiem zniknął i z radością mogłam dalej biec.
Lepszego cudeńka nie mogłam sobie wymarzyć. Teraz już się nie boję kontuzji, bo wiem, że nawet jeśli się przytrafi, to długo u mnie nie posiedzi.:)
Moim celem jest pomagać Wam biegaczom i sportowcom, każdemu , kto chce uporać się z bólem, kontuzją lub zapaleniami, z którymi lekarze często nie moga sobie poradzić. Nawet jeśli pomogą, to trwa to zbyt długo, a tu liczy się czas. Nie warto się tyle męczyć, gdy można robić to, co się kocha. Polecam Wam od serca te produkty, bo wiem ile dla mnie zrobiły.